Bratowa Octavia i moja nocna zmora: Jak jeden podpis zamienił moje życie w koszmar rodzinnych długów

— Michał, to tylko na chwilę. Przepisz na siebie Octavię, bo mam sprawę z komornikiem, a nie chcę, żeby mi ją zabrali. Za dwa tygodnie wszystko wróci do normy — mówił Paweł, mój młodszy brat, patrząc mi prosto w oczy. W jego głosie słyszałem nutę desperacji, ale i coś jeszcze — może cień manipulacji? Stałem wtedy w kuchni, z kubkiem zimnej kawy w ręku, a za oknem padał listopadowy deszcz. W powietrzu wisiało napięcie, które czułem pod skórą.

— Paweł, a co na to Anka? — zapytałem, mając na myśli jego żonę, moją bratową, z którą od zawsze miałem trudne relacje.

— Ona nie musi wiedzieć. To tylko formalność — odpowiedział szybko, zbyt szybko.

Zgodziłem się. Podpisałem papiery w wydziale komunikacji, nieświadomy, że właśnie otwieram drzwi do własnego koszmaru. Przez kilka dni nic się nie działo. Paweł dzwonił rzadziej niż zwykle, a ja próbowałem nie myśleć o tym wszystkim. Ale potem zadzwoniła Anka.

— Michał, co ty kombinujesz z tym samochodem? Dlaczego Octavia jest na ciebie? — jej głos był lodowaty jak zimowy poranek.

— To tylko na chwilę… Paweł prosił… — zacząłem tłumaczyć się jak uczeń przy tablicy.

— Paweł nic mi nie mówił! Ty zawsze coś kręcisz! — krzyczała przez telefon, a ja czułem, jak w gardle rośnie mi gula.

Od tego dnia zaczęło się piekło. Anka rozpowiedziała po rodzinie, że chcę odebrać im samochód. Moja mama zadzwoniła z płaczem:

— Michałku, jak mogłeś? Przecież to twoja rodzina!

Tłumaczyłem się każdemu z osobna. Ojciec milczał przez kilka tygodni, a kiedy w końcu się odezwał, powiedział tylko:

— Zawiodłem się na tobie.

Paweł przestał odbierać telefony. Zostałem sam z samochodem i narastającym poczuciem winy. Próbowałem oddać auto, ale okazało się, że Paweł ma już zajęcie komornicze na koncie i każda próba przerejestrowania auta groziła jego zajęciem. Zacząłem dostawać pisma z sądu — mandaty, których nigdy nie dostałem, wezwania do zapłaty OC za okresy, kiedy nawet nie widziałem auta na oczy.

Pewnej nocy obudziło mnie pukanie do drzwi. Stała tam Anka z Pawłem. Ona płakała, on był blady jak ściana.

— Michał… Potrzebujemy twojej pomocy. Komornik chce wejść do mieszkania. Może byś pożyczył nam trochę pieniędzy? — Paweł ledwo patrzył mi w oczy.

— Po tym wszystkim? — zapytałem gorzko.

Anka zaczęła krzyczeć:

— To wszystko przez ciebie! Gdybyś nie przepisał auta, komornik by go nie znalazł! Ty zawsze musisz być najmądrzejszy!

Czułem się jak w złym śnie. Chciałem pomóc bratu, ale każda decyzja obracała się przeciwko mnie. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: ci, którzy wierzyli Ance i ci, którzy milczeli z zażenowania.

W pracy zacząłem popełniać błędy. Szef wezwał mnie na rozmowę:

— Michał, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś solidny.

Nie umiałem odpowiedzieć. W domu czekały na mnie kolejne listy z sądu i telefony od mamy:

— Synku, proszę cię, pogódźcie się…

Ale jak pogodzić się z kimś, kto widzi we mnie wroga?

Pewnego dnia spotkałem Pawła na ulicy. Był zmieniony — przygarbiony, starszy o dziesięć lat.

— Michał… Przepraszam — powiedział cicho.

Chciałem mu wybaczyć, ale nie potrafiłem. Straciłem spokój ducha i zaufanie do ludzi. Każda noc była walką z myślami: czy mogłem postąpić inaczej? Czy naprawdę warto pomagać rodzinie za wszelką cenę?

Dziś patrzę w lustro i widzę człowieka zmęczonego życiem. Zastanawiam się: czy gdybyście byli na moim miejscu, też byście podpisali ten papier? Ile jesteśmy winni rodzinie — i ile jesteśmy winni sobie?