Dom, który nigdy nie był mój: Prawda, która rozdarła moją rodzinę
– Wynoś się stąd! – głos pani Haliny, mojej teściowej, odbił się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki niedzielnego obiadu. Jej słowa były jak cios w brzuch. – To nigdy nie był twój dom, Aniu! Nigdy!
Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że się przesłyszałam, że to tylko kolejna złośliwość, do których zdążyłam się już przyzwyczaić przez siedem lat małżeństwa z Piotrem. Ale jej twarz była czerwona, oczy błyszczały gniewem. – Słyszysz mnie? – powtórzyła. – Nie będziesz tu więcej rządzić!
Piotr wszedł do kuchni, zdezorientowany. – Mamo, co się dzieje?
– Twoja żona myśli, że wszystko jej wolno! – syknęła Halina. – Ale to ja tu jestem właścicielką! I nie pozwolę, żeby ktoś taki jak ona niszczył naszą rodzinę!
Spojrzałam na Piotra z nadzieją, że stanie po mojej stronie. Ale on tylko spuścił wzrok.
– Aniu, może… może lepiej będzie, jak na chwilę wyjdziesz? – powiedział cicho.
To był ten moment. Poczułam, jakby grunt usuwał mi się spod nóg. Przez lata znosiłam docinki teściowej: że źle gotuję, że nie umiem wychować dzieci, że nie szanuję tradycji. Piotr zawsze powtarzał: „Daj spokój, mama jest już starsza, nie zmienisz jej”. Ale nigdy nie przypuszczałam, że pozwoli jej wyrzucić mnie z domu.
Wyszłam na balkon i przez chwilę patrzyłam na szare bloki i mokre od deszczu chodniki. W głowie kłębiły mi się pytania: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to wszystko moja wina?
Wieczorem usiadłam przy stole z Piotrem. – Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
– Aniu, proszę cię… Nie zaczynaj znowu – westchnął.
– To nie ja zaczynam! To twoja matka! Od lat czuję się tu jak intruz! Czy ty naprawdę tego nie widzisz?
Piotr milczał. W końcu powiedział: – Mama jest właścicielką mieszkania. Gdybyśmy mieli własne…
– Ale nie mamy! Bo ty nigdy nie chciałeś odejść! – przerwałam mu. – Zawsze powtarzałeś, że tu jest nam wygodnie. Że mama nam pomaga.
– Pomaga… – powtórzył bez przekonania.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i zaczęłam przeglądać stare dokumenty w szufladzie Haliny. Wiedziałam, że to ryzykowne, ale musiałam wiedzieć. Znalazłam akt własności mieszkania. I wtedy zobaczyłam coś, co sprawiło, że serce mi stanęło.
Właścicielem mieszkania był… mój ojciec.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przecierałam dokument kilka razy. Imię i nazwisko mojego ojca: Stanisław Nowak. Data zakupu: 1987 rok. Jak to możliwe? Przecież ojciec zmarł, gdy miałam piętnaście lat. Nigdy nie wspominał o tym mieszkaniu.
Następnego dnia pojechałam do mamy do Radomia. Pokazałam jej dokument.
– Mamo… dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
Mama pobladła. Usiadła ciężko na krześle.
– To długa historia… Twój ojciec kupił to mieszkanie dla swojej siostry, Haliny. Chciał jej pomóc po rozwodzie. Ale potem… potem wszystko się skomplikowało.
– Co się stało?
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Twój ojciec miał romans z Haliną. Byliśmy wtedy w separacji…
Zamarłam. Wszystko zaczęło układać się w całość: dziwne spojrzenia Haliny, jej wieczna niechęć do mnie, jakby widziała we mnie konkurencję.
Wróciłam do Warszawy z głową pełną pytań i żalu. Wieczorem skonfrontowałam Halinę:
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś prawdy?
Spojrzała na mnie z pogardą.
– Bo to nie twoja sprawa! Twój ojciec był słabym człowiekiem!
– Ale to on kupił ci to mieszkanie! A ty przez lata kazałaś mi czuć się tu obco!
Halina podniosła głos:
– Bo nigdy cię nie chciałam! Jesteś taka sama jak on!
Piotr wszedł do pokoju w samą porę, by usłyszeć ostatnie słowa matki.
– Mamo… co ty mówisz?
Halina odwróciła się do niego plecami.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Piotr zaczął unikać rozmów ze mną i z matką. Dzieci pytały, dlaczego wszyscy są tacy smutni.
W końcu podjęłam decyzję.
– Wyprowadzam się – powiedziałam Piotrowi pewnego wieczoru. – Nie mogę dłużej żyć w kłamstwie i upokorzeniu.
Piotr spojrzał na mnie bezradnie.
– Aniu… ja…
– Wybierz: ja albo twoja matka – powiedziałam spokojnie.
Nie odpowiedział od razu. Wiedziałam już wtedy, jaka będzie jego decyzja.
Spakowałam rzeczy i wyjechałam z dziećmi do mamy do Radomia. Przez pierwsze tygodnie płakałam codziennie. Czułam się przegrana, oszukana przez wszystkich: przez ojca, przez Halinę, przez Piotra.
Ale z czasem zaczęłam odzyskiwać siły. Znalazłam pracę w szkole jako nauczycielka polskiego. Dzieci zaaklimatyzowały się w nowej szkole szybciej niż myślałam.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Czy dom to tylko ściany i adres zameldowania? A może dom to miejsce, gdzie ktoś naprawdę chce cię przy sobie zatrzymać?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym szczęściem a lojalnością wobec rodziny?