Lekcja Andrzeja: Czas, którego nikt nie odda
– Andrzej, możesz przyjechać do mamy? Znowu się przewróciła, a ja mam dziś dyżur – głos mojej siostry, Magdy, dzwonił w słuchawce jak dzwon alarmowy. Była środa, godzina 19:30. Właśnie wróciłem z pracy, a na stole czekała zimna już kolacja. Moja żona, Kasia, spojrzała na mnie z rezygnacją.
– Znowu? – zapytała cicho. – Może tym razem ktoś inny pojedzie?
Ale wiedziałem, że nie mam wyboru. W tej rodzinie zawsze to ja byłem tym „od spraw beznadziejnych”. Tym, który rzuca wszystko i jedzie ratować sytuację. Tak było od dzieciństwa – kiedy tata odszedł, miałem trzynaście lat i to ja musiałem być „mężczyzną w domu”.
Wsiadłem do samochodu, a w głowie kłębiły się myśli. Czy ktoś kiedyś zapyta mnie, jak się czuję? Czy ktoś zauważy, że też jestem zmęczony? Gdy dotarłem do mamy, leżała na podłodze w kuchni. Była przytomna, ale przestraszona.
– Andrzejku… dobrze, że jesteś – wyszeptała.
Podniosłem ją ostrożnie i posadziłem na krześle. Przez chwilę patrzyłem na jej drżące ręce i pomyślałem: ile jeszcze razy będę musiał ją ratować? Ile jeszcze razy będę musiał być tym silnym?
Następnego dnia zadzwoniłem do Magdy.
– Słuchaj, nie mogę już tak ciągle wszystkiego rzucać. Może ustalimy jakiś grafik? – zaproponowałem.
– Andrzej, przecież wiesz, że mam dzieci i pracę! Ty masz tylko Kasię i siebie – odpowiedziała bez cienia zrozumienia.
Zacisnąłem zęby. „Tylko Kasię i siebie” – jakby to było nic. Jakby moje życie było mniej ważne niż jej. Odłożyłem słuchawkę i poczułem znajome ukłucie w żołądku. To nie pierwszy raz słyszałem takie słowa.
W pracy też nie było lepiej. Szef rzucał mi kolejne zadania, bo „Andrzej zawsze da radę”. Koledzy śmiali się, że jestem „człowiekiem od wszystkiego”. Nikt nie pytał, czy mam czas dla siebie.
W domu Kasia coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem.
– Kiedy ostatni raz byliśmy razem w kinie? – zapytała pewnego wieczoru.
Nie pamiętałem. Może rok temu? Może dłużej?
– Przepraszam – powiedziałem tylko.
Czułem się jak niewidzialny człowiek. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli, ale nikt nie widział mnie naprawdę. Zacząłem się zastanawiać: czy to ja jestem winny? Czy może po prostu nauczyłem wszystkich wokół, że mój czas jest darmowy?
Pewnego dnia mama trafiła do szpitala. Znowu byłem pierwszy na miejscu. Magda przyjechała dopiero po kilku godzinach.
– No widzisz, dobrze, że jesteś – powiedziała z ulgą.
Nie wytrzymałem.
– A ty kiedy ostatni raz byłaś u mamy bez mojej prośby? – zapytałem ostro.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Przecież zawsze możesz… Ty jesteś taki odpowiedzialny.
Wyszedłem na korytarz i usiadłem na zimnej ławce. Po raz pierwszy w życiu poczułem gniew. Nie na Magdę, nie na mamę – na siebie. To ja pozwoliłem im wierzyć, że zawsze będę dostępny. Że mój czas nie ma wartości.
Kasia próbowała mnie wspierać.
– Musisz im powiedzieć „nie” – mówiła wieczorami. – Inaczej nigdy się nie zmieni.
Ale jak powiedzieć „nie” własnej matce? Jak odmówić siostrze?
Zacząłem coraz częściej wychodzić z domu bez celu. Spacerowałem po parku, patrzyłem na ludzi i zastanawiałem się, czy oni też czują się tak samotni wśród bliskich. Czy tylko ja jestem niewidzialny?
Pewnego dnia Kasia postawiła sprawę jasno.
– Albo zaczynasz dbać o nasz związek, albo… nie wiem, Andrzej. Nie dam rady być zawsze na drugim miejscu.
To był cios. Zrozumiałem wtedy, że mogę stracić wszystko przez własne poświęcenie dla innych. Ale czy to naprawdę poświęcenie, jeśli nikt tego nie docenia?
Zadzwoniłem do Magdy.
– Od dziś nie mogę już być zawsze dostępny. Musimy podzielić się obowiązkami – powiedziałem stanowczo.
Milczała przez chwilę.
– No dobrze… – odpowiedziała niechętnie.
Mama była rozczarowana.
– Myślałam, że zawsze będziesz przy mnie – powiedziała ze łzami w oczach.
– Mamo, kocham cię, ale muszę też żyć swoim życiem – odpowiedziałem drżącym głosem.
To był najtrudniejszy moment w moim życiu. Czułem się winny i wolny jednocześnie. Zacząłem powoli odzyskiwać siebie: wróciły spacery z Kasią, wspólne wieczory przy filmach. W pracy nauczyłem się mówić „nie”.
Ale czasem wciąż budzę się w nocy z pytaniem: czy zrobiłem dobrze? Czy można być dobrym synem i mężem jednocześnie? A może czasem trzeba wybrać siebie?
Czy Wy też kiedyś musieliście postawić granicę najbliższym? Jak nauczyć innych szacunku do naszego czasu?