Oddałam dom dla syna – a on przegrał wszystko. Czy matczyna miłość powinna mieć granice?

— Mamo, proszę cię… To ostatni raz. Obiecuję, że się zmienię — głos Darka drżał, a w oczach miał łzy. Stał w kuchni, oparty o blat, zgarbiony, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat. Ja siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a w głowie huczy tylko jedno pytanie: czy naprawdę mogę mu jeszcze zaufać?

Darek był moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam go sama po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. Przez lata starałam się być dla niego wszystkim — matką, ojcem, przyjaciółką. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Kiedy dostał się na studia do Warszawy, byłam dumna jak paw. Ale potem coś zaczęło się psuć. Najpierw były drobne kłamstwa, potem coraz większe prośby o pieniądze. „Mamo, nie starczyło mi na czynsz”, „Mamo, muszę kupić podręczniki”. Zawsze dawałam, nawet jeśli sama musiałam sobie czegoś odmówić.

Tego dnia jednak prosił o coś znacznie większego. — Mamo, jeśli nie spłacę tych długów, oni mnie znajdą… — szepnął. — Proszę cię, sprzedaj dom. Zaczniemy od nowa. Obiecuję.

Pamiętam ciszę, jaka zapadła po tych słowach. Słychać było tylko tykanie starego zegara na ścianie i szum samochodów za oknem. Dom był wszystkim, co miałam. Tu się wychowałam, tu wychowałam Darka. Każdy kąt miał swoją historię — ślady kredek na ścianie w przedpokoju, pęknięta płytka w łazience po jego pierwszym upadku na rowerze…

Ale spojrzałam na niego i zobaczyłam wciąż tego małego chłopca z rozbitym kolanem i ufnością w oczach. Zgodziłam się.

Sprzedaż domu poszła szybko — za szybko. Kupiec był gotów zapłacić gotówką i nie zadawał pytań. Przez kilka dni żyliśmy jakby w zawieszeniu — ja pakowałam rzeczy do kartonów, Darek obiecywał, że już nigdy mnie nie zawiedzie. Przelałam mu całą sumę na konto.

A potem… zniknął.

Najpierw nie odbierał telefonu przez kilka godzin. Potem przez dzień. W końcu odebrał po trzech dniach — pijany, bełkoczący coś o przegranej szansie i „złych ludziach”. Wtedy zrozumiałam wszystko.

Pieniądze przepadły. Darek przegrał je w kasynie.

Zostałam bez domu, bez oszczędności i bez syna, którego znałam. Przez kilka tygodni mieszkałam u sąsiadki, pani Haliny — starszej kobiety z wielkim sercem i jeszcze większą cierpliwością do moich łez.

— Musisz go zostawić — powtarzała mi codziennie. — On musi sam sięgnąć dna.

Ale jak zostawić własne dziecko? Jak pogodzić się z tym, że twoja miłość nie wystarczyła?

Darek pojawił się po miesiącu. Wyszedł z ośrodka odwykowego — podobno sam się zgłosił. Był wychudzony, z podkrążonymi oczami.

— Mamo… przepraszam — powiedział tylko i rozpłakał się jak dziecko.

Nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć. Nie wiem nawet, czy powinnam próbować odbudować to wszystko od nowa.

Czasem budzę się w nocy i słyszę echo jego słów: „Obiecuję”. A potem przypominam sobie puste ściany mojego dawnego domu i myślę: czy matczyna miłość naprawdę powinna być bezwarunkowa? Czy jest taki moment, kiedy trzeba powiedzieć: dość?

Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Czy można kochać za bardzo?