Po latach spotkałam ojca, który odszedł, gdy miałam siedem lat. Powiedział: 'Nie pamiętałem, że to dziś twoje urodziny’ – a ja poczułam, jakby znowu mnie zostawił.

– Nie pamiętałem, że to dziś twoje urodziny – powiedział, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem, jakby szukał wyjścia z tej kawiarni, z tej rozmowy, z mojego życia. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy małym stoliku w centrum Warszawy, a ja czułam się jak siedmioletnia dziewczynka, która właśnie dowiedziała się, że tata nie wróci na kolację.

Wszyscy zawsze mówili, że mam jego oczy. Szare, jak tafla jeziora, gdy niebo zbiera się do deszczu. Babcia powtarzała: „Nawet palce masz jak on, zobacz, jak trzymasz długopis”. Przez lata to mi wystarczało. Bo nie miałam nic więcej. Ojciec odszedł nagle – nie pamiętam kłótni, żadnych dramatów. Po prostu pewnego dnia przestał być obecny. Mama powiedziała tylko: „Tata musiał wyjechać”.

Dzieciństwo upłynęło mi na czekaniu. Każdy dzwonek do drzwi sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Może wrócił? Może przyniósł mi lalkę? Ale to zawsze była sąsiadka albo listonosz. Mama pracowała na dwa etaty, a ja coraz częściej słyszałam: „Musisz być dzielna”.

W podstawówce nauczyłam się nie zadawać pytań. Kiedy koleżanki mówiły o swoich ojcach – jak zabierają je na rower, jak uczą jeździć na łyżwach – udawałam, że też mam takie wspomnienia. Wymyślałam historie o wspólnych wakacjach nad morzem, choć nigdy tam nie byliśmy razem.

Najgorzej było w święta. Mama stawiała dodatkowy talerz „dla niespodziewanego gościa”, ale obie wiedziałyśmy, dla kogo on jest. Babcia czasem wzdychała: „On był dobrym człowiekiem, tylko pogubił się w życiu”.

Kiedy miałam siedemnaście lat, znalazłam w szufladzie stare zdjęcie – tata trzyma mnie na rękach, oboje się śmiejemy. Patrzyłam na to zdjęcie godzinami, próbując sobie przypomnieć ten moment. Ale pamięć była pusta.

Przez lata próbowałam go odnaleźć. Pisałam listy na adresy znalezione w internecie, dzwoniłam pod przypadkowe numery. Bez skutku. W końcu pogodziłam się z myślą, że już nigdy go nie zobaczę.

Aż do dziś.

Zadzwonił tydzień temu. Jego głos był obcy i znajomy jednocześnie. „To ja… twój tata. Może byśmy się spotkali?” Zgodziłam się bez wahania – choć cała drżałam ze strachu i złości.

Teraz siedział przede mną – starszy niż go zapamiętałam z dzieciństwa, z siwymi włosami i zmęczonymi oczami. Próbował się uśmiechnąć.

– Przepraszam… Wiem, że to dla ciebie trudne – zaczął niepewnie.

– Dla mnie? – przerwałam mu ostro. – A dla ciebie? Przez tyle lat nie odezwałeś się ani razu.

Zamilkł. Przez chwilę słyszeliśmy tylko stukot filiżanek i szum rozmów innych ludzi.

– Nie umiałem… Nie wiedziałem jak…

– Nie wiedziałeś jak być ojcem? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach coś, czego nie potrafiłam nazwać – może żal, może wstyd.

– Bałem się… Byłem młody… Twój dziadek zawsze mówił mi, że jestem do niczego. Kiedy pojawiły się problemy z pracą… uciekłem. Myślałem, że tak będzie lepiej dla was wszystkich.

Poczułam narastającą złość.

– Lepiej? Dla kogo? Dla mnie? Dla mamy?

Nie odpowiedział. Zaczął nerwowo obracać łyżeczkę w dłoni.

– Chciałem cię odnaleźć… wiele razy… Ale nie wiedziałem, czy będziesz chciała mnie widzieć.

– A teraz? Dlaczego teraz?

Westchnął ciężko.

– Jestem chory. Lekarze mówią… nieważne. Po prostu chciałem cię zobaczyć. Choć raz.

Poczułam łzy napływające do oczu. Przez chwilę chciałam go przytulić – tak po prostu – ale zaraz potem przypomniałam sobie wszystkie samotne urodziny, wszystkie nieprzespane noce mamy i swoje własne lęki przed odrzuceniem.

– Wiesz… przez całe życie słyszałam, że mam twoje oczy – powiedziałam cicho. – Ale nigdy nie miałam twojego wsparcia.

Milczał długo.

– Mogę spróbować to naprawić? Choć trochę?

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego i widziałam człowieka złamanego przez własne decyzje i lęki. Ale też widziałam siebie – dziewczynkę spragnioną miłości ojca.

Rozstaliśmy się bez obietnic i bez łez. Wyszłam na ulicę i poczułam chłód jesiennego powietrza na policzkach. Zastanawiałam się, czy potrafię mu wybaczyć. Czy można odbudować coś, czego nigdy naprawdę nie było?

Czasem myślę: czy gdyby wrócił wcześniej, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy potrafimy wybaczyć tym, którzy nas zawiedli? Czy to w ogóle jest możliwe?