Poprosiłam teściową o opiekę nad dziećmi, ale jej odpowiedź złamała mi serce – historia o rodzinnych konfliktach i rozczarowaniu
– Mamo, czy mogłabyś zostać z Olą i Jasiem w sobotę? – zapytałam, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W głosie starałam się ukryć desperację, ale sama słyszałam, jak drży mi głos.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko ciche szuranie, jakby teściowa przesuwała coś na stole. W końcu odezwała się chłodnym tonem:
– Wiesz, Aniu, w sobotę mam już plany. Idziemy z Zosią na bingo do domu kultury. Nie mogę tego odwołać.
Zaniemówiłam. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „To tylko bingo! Ja naprawdę cię potrzebuję!” Ale połknęłam słowa. Przecież nie wypada. Przecież zawsze trzeba być tą miłą, wyrozumiałą synową.
Odłożyłam telefon i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ola i Jaś patrzyli na mnie z nadzieją – obiecałam im dzień z babcią, jej naleśniki i wspólne oglądanie bajek. Teraz musiałam im powiedzieć, że nic z tego.
– Babcia nie może przyjść – powiedziałam cicho.
Ola skrzywiła się i tupnęła nogą:
– Zawsze tak! Babcia nie chce nas widzieć!
Jaś zacisnął usta i odwrócił się do ściany. Poczułam się jak najgorsza matka na świecie.
Wieczorem, gdy mąż wrócił z pracy, próbowałam mu o tym opowiedzieć. Siedział przy stole, przeglądając wiadomości na telefonie.
– Twoja mama nie może zostać z dziećmi w sobotę – zaczęłam ostrożnie.
Marek nawet nie podniósł wzroku:
– No trudno. Przecież ma swoje życie.
Zacisnęłam zęby. Oczywiście, że ma swoje życie. Ale czy to znaczy, że my nie jesteśmy już jego częścią? Czy naprawdę tak trudno raz na jakiś czas pomóc?
W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Może przesadzam? Może rzeczywiście wymagam za dużo? Ale przecież zawsze starałam się być dobrą synową. Pomagałam, kiedy tylko mogłam. Nawet wtedy, gdy Marek miał operację i przez dwa tygodnie mieszkał u mamy – gotowałam dla nich obiady, sprzątałam, robiłam zakupy.
A teraz, kiedy ja potrzebuję pomocy…
Rano dzieci były markotne. Ola nie chciała jeść śniadania, Jaś marudził przy ubieraniu się do przedszkola. Czułam narastającą frustrację i bezsilność.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moje rozkojarzenie:
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. Magda pokiwała głową:
– U mnie to samo. Moja teściowa zawsze ma coś ważniejszego do roboty niż wnuki. Ale wiesz co? Przestałam się przejmować. Robię swoje.
Łatwo powiedzieć – pomyślałam. Ja nie umiem tak po prostu odpuścić.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Aniu, jak dzieci? Wszystko w porządku?
Nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Mama słuchała cierpliwie, a potem powiedziała:
– Kochanie, czasem ludzie są tacy, jacy są. Nie zmienisz ich. Możesz tylko zadbać o siebie i dzieci.
Ale jak mam zadbać o siebie, kiedy czuję się taka samotna?
W czwartek po południu Marek wrócił wcześniej do domu. Był zdenerwowany.
– Dzwoniła mama – rzucił bez powitania. – Mówiła, że byłaś niemiła przez telefon.
Zatkało mnie.
– Ja? Byłam tylko rozczarowana…
– Ona też ma prawo do swojego życia! – podniósł głos Marek.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– A ja? Ja nie mam prawa do wsparcia? Do chwili odpoczynku?
Marek spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Zawsze tylko narzekasz. Moja mama robi co może.
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Łzy płynęły mi po policzkach. Czułam się zupełnie sama – nawet własny mąż mnie nie rozumiał.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Dzieci były rozdrażnione, Marek milczący i chłodny. Ja chodziłam jak cień – zmęczona, rozgoryczona, z poczuciem winy.
W sobotę rano zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam – stała tam teściowa z pudełkiem ciasta w rękach.
– Przyszłam na chwilę – powiedziała sztywno.
Dzieci rzuciły się jej na szyję, ale ona tylko lekko je pogłaskała po głowach.
– Przepraszam, Aniu – zaczęła cicho – ale naprawdę miałam już plany…
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. Chciałam jej powiedzieć wszystko – jak bardzo mnie zraniła, jak bardzo potrzebowałam pomocy… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Teściowa postawiła ciasto na stole i zaczęła mówić o pogodzie, o nowym serialu w telewizji… Rozmowa była sztywna i pełna niedopowiedzeń.
Po jej wyjściu usiadłam przy stole i patrzyłam na dzieci bawiące się klockami. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: nie mogę liczyć na wsparcie ze strony teściowej ani nawet męża. Muszę nauczyć się radzić sobie sama.
Wieczorem usiadłam z Markiem przy stole.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym?
– O nas. O tym, że czuję się sama w tym wszystkim. Że nie mogę liczyć ani na twoją mamę, ani na ciebie…
Marek spuścił wzrok.
– Nie wiedziałem, że aż tak to przeżywasz…
– Bo nigdy nie pytasz – odpowiedziałam cicho.
Rozmawialiśmy długo tej nocy. O tym, jak bardzo brakuje mi wsparcia, jak trudno jest być matką i żoną bez poczucia bezpieczeństwa i bliskości. Marek obiecał się postarać – ale czy naprawdę coś się zmieni?
Od tamtej pory próbuję budować własne poczucie wartości i siły. Szukam wsparcia u przyjaciółek, więcej rozmawiam z dziećmi o emocjach. Staram się nie oczekiwać za wiele od innych – choć czasem boli to bardziej niż chciałabym przyznać.
Czy rodzina powinna być zawsze naszym wsparciem? Czy można nauczyć się być szczęśliwą mimo rozczarowań? Czasem zastanawiam się: ile jeszcze jestem w stanie unieść sama?