„Prosiłam Cię tylko raz, a Ty nie zrozumiałeś. Teraz wyjdź z mojego domu na zawsze” – historia matki, która oddała wszystko dla syna i została odrzucona

– Mamo, ile razy mam Ci powtarzać? Nie chcę, żebyś tu była! – głos Michała odbił się echem w pustym salonie. Stałam przy drzwiach, ściskając w dłoni klucz do jego mieszkania, który jeszcze rano wydawał mi się symbolem naszej bliskości. Teraz był ciężarem.

Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Przyniosłam mu rosół – jego ulubiony, na domowym rosole z wiejskiej kury, tak jak lubił od dziecka. Chciałam tylko zobaczyć, czy wszystko u niego w porządku. Ostatnio był taki rozdrażniony, zamknięty w sobie. Myślałam, że może rozmowa przy stole pomoże mu się otworzyć. Ale on patrzył na mnie z chłodem, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach.

– Michałku… – zaczęłam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. – Przecież chciałam tylko…

– Prosiłem Cię tylko raz! – przerwał mi ostro. – Chciałem mieć trochę spokoju. Nie rozumiesz tego? Zawsze musisz być obok, zawsze musisz wszystko wiedzieć lepiej!

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przypomniałam sobie wszystkie te lata, kiedy byłam dla niego wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Po zdradzie Andrzeja zostałam sama z małym dzieckiem i pustką w sercu. Michał był moim światem. To dla niego nie wyszłam drugi raz za mąż, to dla niego rezygnowałam z własnych marzeń i przyjemności. Każdy dzień podporządkowałam jego potrzebom.

Kiedy miał gorączkę, spałam przy jego łóżku. Gdy płakał po pierwszej dziewczynie, robiłam mu kakao i słuchałam godzinami o tym, jak bardzo boli go serce. Zawsze byłam obok – nawet wtedy, gdy nie chciał mówić.

A teraz stał przede mną dorosły mężczyzna i mówił mi, żebym wyszła z jego życia.

– Michał… Ja tylko chciałam pomóc…

– Nie chcę Twojej pomocy! – krzyknął. – Chcę mieć swoje życie! Nie możesz tego zrozumieć?

Zamknęłam oczy. W uszach dźwięczały mi jego słowa: „Wyjdź z mojego domu na zawsze”. Przez chwilę miałam ochotę rzucić klucz na podłogę i wybiec bez słowa. Ale coś mnie powstrzymało. Może duma? Może resztka nadziei?

Wyszłam powoli, nie oglądając się za siebie. Na klatce schodowej usiadłam na zimnych schodach i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. Czułam się zdradzona po raz drugi – najpierw przez męża, teraz przez własne dziecko.

Przez kolejne dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca. W mieszkaniu panowała cisza, która bolała bardziej niż krzyk Michała. Próbowałam zająć się czymkolwiek – czytałam książki, oglądałam telewizję, nawet zaczęłam robić na drutach szalik dla nikogo. Ale wszystko wydawało się bez sensu.

Telefon milczał. Michał nie dzwonił. Ja też nie miałam odwagi zadzwonić pierwsza.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Basia, moja przyjaciółka jeszcze z czasów studiów.

– Haniu, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki, że byłaś u Michała i coś się stało…

Opowiedziałam jej wszystko – o rosole, o kłótni, o tym, jak bardzo boli mnie to odrzucenie.

– Haniu… Ty zawsze byłaś dla niego wszystkim. Ale może właśnie dlatego on teraz nie umie być sam? Może czas pomyśleć trochę o sobie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę przez te wszystkie lata żyłam tylko dla niego? Czy zapomniałam o sobie?

Zaczęłam powoli wychodzić z domu – najpierw na krótkie spacery po parku, potem na spotkania z Basią i innymi znajomymi. Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury. Poznałam tam panią Zofię, wdowę po lekarzu, która opowiadała mi o swoich podróżach po Europie.

Z czasem poczułam, że życie może mieć jeszcze jakiś smak – nawet jeśli nie jest już takie jak dawniej.

Minęły dwa miesiące zanim Michał zadzwonił.

– Mamo… Możemy się spotkać?

Serce mi zamarło. Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko jego pracy.

Przyszedł spóźniony, zmęczony i jakby starszy niż go zapamiętałam.

– Przepraszam Cię… – powiedział cicho, patrząc w stół. – Byłem okropny. Nie powinienem tak na Ciebie krzyczeć.

Milczałam przez chwilę. Chciałam mu powiedzieć wszystko – jak bardzo mnie zranił, jak bardzo czułam się samotna… Ale zobaczyłam w jego oczach łzy.

– Michałku… Ja też przepraszam. Może za bardzo chciałam być częścią Twojego życia…

– Mamo… Ja po prostu nie umiem być sam. Boję się tego. Zawsze byłaś obok…

Uśmiechnęłam się smutno.

– Może oboje musimy nauczyć się żyć trochę inaczej? Ty – samodzielnie, ja – dla siebie?

Przytulił mnie mocno.

Dziś nasze relacje są inne niż kiedyś. Spotykamy się rzadziej, ale rozmowy są głębsze i szczersze. Ja nauczyłam się myśleć o sobie – zaczęłam chodzić na lekcje włoskiego i planuję pierwszą od lat wycieczkę nad morze.

Czasem jednak wracam myślami do tamtego dnia i pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy matka powinna całkowicie poświęcać się dziecku kosztem własnego życia? A może prawdziwa miłość polega na tym, by pozwolić odejść?