Roztrzaskane Lustro: Historia Marty z Warszawy

– Marta, czy ty naprawdę myślisz, że nie wiem, co robisz po nocach? – głos Pawła odbił się echem od ścian naszej kuchni, a ja poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, który nagle wydał mi się absurdalnie ciężki.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam mętlik – czy on coś podejrzewa? Czy wie o moich podejrzeniach? Ostatnie tygodnie były dla mnie jak koszmar na jawie. Zawsze myślałam, że jesteśmy szczęśliwą rodziną – ja, Paweł i nasza córka Zosia. Mieszkaliśmy na warszawskim Ursynowie, mieliśmy swoje rytuały: niedzielne obiady u mojej mamy, wspólne spacery po Kabatach, wieczorne rozmowy o wszystkim i o niczym. Ale od kilku miesięcy coś zaczęło się psuć.

Paweł wracał późno z pracy, coraz częściej zamykał się w swoim gabinecie. Przestał mnie dotykać, patrzeć w oczy. Zosia pytała, dlaczego tata jest smutny i czy już jej nie kocha. A ja? Ja próbowałam nie zwariować. Przeglądałam jego telefon, szukałam śladów zdrady, ale nic nie znajdowałam. Aż do tamtego wieczoru.

Znalazłam wyciąg z banku schowany w jego szufladzie. Konto oszczędnościowe na jego nazwisko, o którym nigdy mi nie powiedział. Kwoty były duże – za duże jak na zwykłe oszczędzanie. Wtedy poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Czy on planuje odejść? Czy to pieniądze na nowe życie – bez nas?

– O czym ty mówisz? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.

Paweł spojrzał na mnie z pogardą, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziałam.

– Przestań udawać. Wiem, że grzebałaś w moich rzeczach. Zawsze musisz wszystko kontrolować! – krzyknął.

Zosia weszła do kuchni w piżamie, przytulając swojego pluszowego misia.

– Mamo, dlaczego krzyczycie?

Poczułam łzy napływające do oczu. Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno.

– Nic się nie dzieje, kochanie. Idź spać, dobrze?

Ale wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo.

Następne dni były jak życie pod wodą – wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Paweł unikał mnie jeszcze bardziej. Ja chodziłam do pracy jak automat, a wieczorami płakałam w łazience, żeby Zosia nie słyszała. Moja mama zaczęła coś podejrzewać.

– Marta, ty jesteś jakaś inna ostatnio. Coś się dzieje? – zapytała podczas obiadu w niedzielę.

Chciałam jej powiedzieć wszystko, wykrzyczeć ból i rozczarowanie. Ale nie mogłam. W naszej rodzinie nie mówiło się o takich rzeczach głośno. Trzeba było być silnym, nie okazywać słabości.

W końcu zebrałam się na odwagę i postanowiłam porozmawiać z Pawłem szczerze.

– Paweł, musimy pogadać. O tym koncie… O nas.

Siedział przy stole z laptopem i nawet nie podniósł wzroku.

– Nie ma o czym gadać. Wszystko już postanowiłem.

– Co postanowiłeś? – zapytałam z trudem łapiąc oddech.

– Składam pozew o rozwód. Mam dość tej farsy. Ty zawsze musisz mieć rację, zawsze wszystko kontrolować! Nie chcę tak żyć.

To był cios prosto w serce. Poczułam się jak dziecko porzucone na środku ruchliwej ulicy. Wszystko we mnie krzyczało: „Nie! To nie tak miało być!”

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Paweł spał w salonie, ja z Zosią w sypialni. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Zosia coraz częściej płakała nocami.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja siostra Anka.

– Marta, musisz coś zrobić! Nie możesz pozwolić mu tak po prostu odejść! Walcz o siebie!

Ale ja nie miałam już siły walczyć. Czułam się pusta w środku.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę.

– Marta, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś taka sumienna…

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli zacznę mówić, rozpadnę się na kawałki.

W końcu przyszedł dzień rozprawy rozwodowej. Siedziałam na korytarzu sądu na Solidarności i patrzyłam na Pawła – był spokojny, opanowany. Ja trzęsłam się jak osika.

– Czy chce pani coś dodać? – zapytał sędzia.

Chciałam powiedzieć: „Tak! Chcę wrócić do tamtych dni, kiedy byliśmy szczęśliwi!” Ale tylko pokręciłam głową.

Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania. Zosia była u mojej mamy. Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu.

Minęły miesiące zanim zaczęłam jakoś funkcjonować. Zosia pytała o tatę coraz rzadziej. Ja nauczyłam się robić wszystko sama: naprawiać kran, zmieniać żarówki, rozliczać PIT-y. Czasem czułam dumę – a czasem pustkę tak wielką, że trudno było oddychać.

Pewnego dnia spotkałam Pawła na ulicy. Był z nową kobietą – wysoką blondynką o zimnych oczach. Uśmiechnął się do mnie sztucznie.

– Jak tam Zosia? – zapytał bez cienia emocji.

– Dobrze – odpowiedziałam krótko i odeszłam bez słowa.

Wieczorem długo patrzyłam w lustro. Widziałam tam kobietę zmęczoną życiem, ale silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu móc zacząć żyć naprawdę. Ale czy kiedykolwiek nauczę się ufać komuś jeszcze raz? Czy to możliwe po takim rozczarowaniu?

A może prawdziwa siła rodzi się właśnie wtedy, gdy wszystko wokół się rozpada?