Wynajęliśmy dom bratu mojego męża: Jak rodzina prawie nas zniszczyła

– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego robisz z tego taki problem, Anka! – głos Marka, mojego męża, odbijał się echem w kuchni. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni kubek po herbacie, a łzy cisnęły mi się do oczu.

– Bo to nie jest tylko „problem”, Marek! Twój brat od trzech miesięcy nie zapłacił czynszu, a ty udajesz, że nic się nie dzieje! – odpowiedziałam, czując jak głos mi drży.

To był początek końca naszej rodzinnej sielanki. Wszystko zaczęło się rok temu, kiedy postanowiliśmy wynająć nasz stary dom na obrzeżach Krakowa. Nie chcieliśmy go sprzedawać – miał dla nas wartość sentymentalną, to tam spędziliśmy pierwsze lata po ślubie. Kiedy Tomek, młodszy brat Marka, zadzwonił z prośbą o pomoc, nie wahałam się ani chwili.

– Anka, wiem, że to dużo proszę… Ale z Magdą i dzieciakami nie mamy gdzie się podziać. Wynajmują nam mieszkanie i musimy się wyprowadzić w ciągu miesiąca. – Jego głos był wtedy pełen rozpaczy.

– Oczywiście, Tomek. Przecież jesteśmy rodziną – odpowiedziałam bez wahania.

Marek był dumny ze mnie. „Zawsze masz dobre serce”, powtarzał. Nie przewidziałam tylko jednego: że dobre serce może być początkiem koszmaru.

Na początku wszystko układało się dobrze. Tomek z Magdą wprowadzili się z dwójką dzieci. Przez pierwsze miesiące płacili regularnie, dziękowali za szansę i obiecywali, że jak tylko staną na nogi, poszukają czegoś własnego. Spotykaliśmy się na niedzielnych obiadach, dzieci bawiły się razem w ogrodzie. Czułam dumę i radość.

Potem zaczęły się opóźnienia. Najpierw tydzień, potem dwa. W końcu przestali płacić w ogóle. Marek próbował rozmawiać z Tomkiem, ale zawsze słyszał te same wymówki:

– Wiesz, Marek… Magda straciła pracę, dzieci chorowały… Obiecuję, że oddam wszystko z odsetkami.

Wierzyliśmy mu. Przecież to rodzina. Ale rachunki za dom rosły, a my musieliśmy je pokrywać z własnej kieszeni. Zaczęliśmy oszczędzać na wszystkim – nawet na prezentach dla naszych dzieci.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Marka z matką przez telefon:

– Marek, nie możesz być taki twardy dla Tomka! On zawsze miał pod górkę…

– Mamo, ale my też mamy swoje życie! – Marek próbował tłumaczyć.

– Rodzina jest najważniejsza – usłyszał tylko.

Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Marek coraz częściej wracał późno z pracy, unikał rozmów o Tomku. Ja nie spałam po nocach, martwiąc się o przyszłość.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Tomka.

– Tomek, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

– Anka, proszę cię… Nie teraz. Magda jest chora, dzieci mają grypę…

– Tomek! To nie może tak dalej wyglądać! My też mamy rachunki do zapłacenia!

Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Myślałem, że jesteście inni niż reszta rodziny…

Wyszłam stamtąd z poczuciem winy i wściekłością. Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była nie do zniesienia. Marek zaczął mnie obwiniać:

– Gdybyś była bardziej wyrozumiała…

– Gdybyś ty w końcu postawił sprawę jasno!

W końcu doszło do tego, że musieliśmy pożyczyć pieniądze od moich rodziców na opłacenie podatku od nieruchomości. Czułam się upokorzona.

W święta Bożego Narodzenia spotkaliśmy się wszyscy u teściów. Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Nikt nie poruszał tematu domu – wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Tylko dzieci biegały radośnie między pokojami.

Po kolacji podeszła do mnie Magda:

– Wiesz… Tomek bardzo cierpi przez tę sytuację. Może powinniście być bardziej cierpliwi?

Nie odpowiedziałam jej nic. Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko.

Po Nowym Roku podjęliśmy decyzję: musimy odzyskać dom. Wynajęliśmy prawnika. To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu:

– Tomek… Musisz się wyprowadzić. Daliśmy wam czas i szansę. Teraz my potrzebujemy tego domu.

Tomek zerwał kontakt na kilka miesięcy. Matka Marka przestała do nas dzwonić. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: „serca” i „rozumu”.

Dziś dom stoi pusty. Czasem jadę tam sama i patrzę na ogród zarastający chwastami. Zastanawiam się, czy warto było ryzykować wszystko dla iluzji rodzinnej bliskości.

Czy naprawdę rodzina powinna być ponad wszystko? Czy czasem nie lepiej postawić granice? Może ktoś z was zna odpowiedź…