Zostawił mnie, gdy nasz syn miał trzy lata. Dziś to ja jestem czarnym charakterem w jego oczach…
— Mamo, dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi prawdy? — głos Pawła rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zatrzasnął za sobą drzwi. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Przez okno widziałam, jak jego sylwetka znika za rogiem bloku. Mój syn. Moje dziecko. A jednak czułam się tak, jakby był mi zupełnie obcy.
Pamiętam tamten dzień sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy Andrzej spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Paweł miał wtedy trzy lata. Siedział na podłodze w swoim pokoju, układając klocki, a ja próbowałam nie płakać przy nim. „Tata wróci wieczorem” — skłamałam, głaszcząc go po głowie. Ale Andrzej nie wrócił ani tego wieczoru, ani żadnego innego.
Zostałam sama z dzieckiem i kredytem na mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie. Moja mama powtarzała: „Grażynko, dasz radę. Jesteś silna.” Ale czy byłam? Pracowałam jako pielęgniarka na trzy zmiany, brałam dodatkowe dyżury w prywatnej klinice, żeby Paweł miał wszystko to, czego potrzebował. Często wracałam do domu tak zmęczona, że nie miałam siły nawet z nim porozmawiać. Zasypiałam przy stole, a on sam odrabiał lekcje.
Kiedy Paweł miał dziesięć lat, zaczął zadawać pytania o ojca. „Dlaczego tata nie dzwoni? Czemu nie przychodzi na moje mecze?” Wymyślałam wymówki: „Tata dużo pracuje”, „Tata jest za granicą”. Nie chciałam mówić mu prawdy — że Andrzej odszedł do innej kobiety i nigdy się za siebie nie obejrzał.
Wszystko robiłam dla Pawła. Zrezygnowałam z własnych marzeń — nie pojechałam na wymarzone wakacje nad morze, nie kupiłam sobie nowego płaszcza przez pięć lat. Każda złotówka szła na jego korepetycje z angielskiego, na nowe buty do piłki nożnej, na wycieczki szkolne. Byłam dumna, gdy dostał się do dobrego liceum, a potem na politechnikę.
Ale im był starszy, tym bardziej oddalał się ode mnie. Coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, unikał rozmów. Kiedy miał dwadzieścia lat, wyprowadził się do dziewczyny — Magdy. Przestał dzwonić. Czasem tylko wysyłał krótkie SMS-y: „Wszystko OK”.
Aż do tego dnia…
— Mamo, spotkałem tatę — powiedział Paweł nagle podczas naszej ostatniej rozmowy przy stole. — Powiedział mi… powiedział mi rzeczy, o których nigdy mi nie mówiłaś.
Zamarłam. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
— Co ci powiedział? — zapytałam cicho.
— Że to ty go wyrzuciłaś z domu. Że przez ciebie nie mógł się ze mną widywać. Że manipulowałaś mną przez całe życie!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
— Pawle…
— Nie przerywaj mi! — krzyknął. — Całe życie myślałem, że tata mnie zostawił! A teraz okazuje się, że to ty jesteś winna! Że przez ciebie nie miałem ojca!
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Synku… ja chciałam cię chronić…
— Chronić? Przed czym? Przed prawdą? Przed własnym ojcem?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart.
Po tej rozmowie Paweł przestał się odzywać na kilka tygodni. Dzwoniłam do niego codziennie, pisałam wiadomości — bez odpowiedzi. Czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Czy naprawdę popełniłam aż taki błąd?
W końcu zadzwoniła Magda.
— Pani Grażyno… Paweł jest bardzo rozbity. Nie wiem, co mu powiedzieć…
— Powiedz mu… powiedz mu, że go kocham — wyszeptałam.
Wieczorami siedziałam sama w kuchni i analizowałam każdy dzień naszego wspólnego życia. Czy powinnam była powiedzieć mu prawdę wcześniej? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Pewnego dnia Paweł pojawił się niespodziewanie w drzwiach.
— Chciałem tylko wiedzieć jedno — zaczął bez przywitania. — Czy naprawdę zabroniłaś tacie się ze mną widywać?
Spojrzałam mu prosto w oczy.
— Nigdy ci tego nie zabraniałam. To on sam przestał przychodzić. Pisałam do niego listy, prosiłam… Ale on wybrał nowe życie.
Paweł milczał przez dłuższą chwilę.
— Dlaczego nigdy mi tego nie powiedziałaś?
— Bałam się… Bałam się, że będziesz cierpiał jeszcze bardziej.
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę patrzył w okno.
— Wiesz… tata mówi zupełnie co innego.
— Każdy ma swoją wersję prawdy — odpowiedziałam cicho.
Przez kolejne tygodnie nasze relacje były chłodne i napięte. Paweł coraz częściej spotykał się z ojcem i jego nową rodziną. Czułam się odsunięta na boczny tor własnego życia.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.
— Grażynko… nie możesz żyć przeszłością. Zrobiłaś wszystko najlepiej jak umiałaś.
Ale czy naprawdę? Czy można być dobrą matką i jednocześnie złym człowiekiem w oczach własnego dziecka?
Dziś siedzę sama w pustym mieszkaniu i zastanawiam się: czy matka zawsze musi być tą silną? Czy można kochać za bardzo i przez to stracić wszystko?
Może to właśnie jest cena macierzyństwa…
Czy wy też kiedyś poczuliście się czarnym charakterem we własnej rodzinie? Czy można naprawić relację z dorosłym dzieckiem po tylu latach milczenia?