Dzień, w którym wszystko się zawaliło – Moja historia z Warszawy, której nie zapomnę
– Pani Anno? – głos w słuchawce był obcy, sztywny, jakby bał się wypowiedzieć kolejne słowa. – Tu dyżurny z Komendy Stołecznej Policji. Pani mąż, Michał Nowak, miał dziś rano wypadek samochodowy na Trasie Łazienkowskiej. Proszę jak najszybciej przyjechać do szpitala na Banacha.
Telefon wypadł mi z ręki. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. W kuchni pachniała jeszcze świeża kawa, a na stole leżała kanapka, którą przygotowałam dla Michała – tej kanapki już nigdy nie zje. Wybiegłam z domu w kapciach, kurtkę narzuciłam na piżamę. Warszawa była szara i zimna, a ja czułam, jakby świat przestał istnieć.
W szpitalu panował chaos. Ludzie biegali, ktoś płakał, ktoś krzyczał. Znalazłam Michała na oddziale intensywnej terapii. Był nieprzytomny, podłączony do aparatury. Lekarz powiedział mi tylko: – Stan ciężki, proszę być przygotowaną na wszystko.
Siedziałam przy jego łóżku godzinami. Przewijały mi się przed oczami nasze wspólne chwile: ślub w kościele św. Anny, narodziny naszej córki Julki, pierwsze wakacje nad Bałtykiem. Wszystko wydawało się takie kruche.
Wieczorem przyszła do mnie pielęgniarka z kopertą. – To znaleźliśmy przy pana mężu – powiedziała cicho. W środku był telefon Michała i portfel. Zadrżałam, gdy zobaczyłam dwa dowody osobiste – jeden z jego nazwiskiem, drugi z nazwiskiem „Michał Kwiatkowski”.
Zaczęłam przeglądać telefon. Setki wiadomości od nieznanej mi kobiety – Agaty. „Kocham cię”, „Tęsknię”, „Kiedy powiesz jej prawdę?”. Były też zdjęcia – Michał z Agatą i małym chłopcem na placu zabaw w Ursusie. Mój świat rozpadł się na kawałki.
Wróciłam do domu jak automat. Julka spała już w swoim pokoju. Usiadłam na podłodze w salonie i płakałam tak głośno, że bałam się, że obudzę sąsiadów. Jak mogłam być tak ślepa? Przecież Michał często wracał późno z pracy, wyjeżdżał niby „w delegacje”, coraz częściej był nieobecny duchem.
Następnego dnia zadzwoniła Agata. Jej głos był spokojny, wręcz zimny:
– Wiem, że już wszystko wiesz. Michał obiecał mi, że odejdzie od ciebie. Mamy razem syna, Antosia.
– Jak długo to trwa? – zapytałam drżącym głosem.
– Sześć lat.
Sześć lat kłamstw. Sześć lat podwójnego życia. Sześć lat, kiedy byłam tylko tłem dla jego drugiej rodziny.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Musiałam być silna dla Julki – ona nie rozumiała, dlaczego tata nie wraca do domu. W pracy ledwo funkcjonowałam; szefowa patrzyła na mnie ze współczuciem, ale nie zadawała pytań.
Po tygodniu Michał się wybudził. Pojechałam do szpitala z sercem ściśniętym jak pięść.
– Aniu… – wyszeptał ledwo słyszalnie.
– Nie mów nic – przerwałam mu ostro. – Wiem o wszystkim.
Jego oczy zaszkliły się łzami.
– Przepraszam… Nie chciałem cię skrzywdzić…
– Za późno na przeprosiny. Co teraz będzie z Julką? Z nami?
Milczał długo, patrząc w okno.
Wieczorem zadzwoniła do mnie teściowa.
– Aniu, wiem, że Michał popełnił błąd… Ale przecież rodzina jest najważniejsza! Nie możesz go zostawić!
– A co z moją rodziną? Z moim życiem? – krzyknęłam przez łzy.
– Musisz mu wybaczyć…
Wszyscy wokół oczekiwali ode mnie siły i wyrozumiałości. Ale ja czułam się pusta i zdradzona przez wszystkich – nawet przez własnych rodziców, którzy powtarzali: „Dla dziecka musisz spróbować jeszcze raz”.
Pewnej nocy Julka przyszła do mojego łóżka.
– Mamusiu, kiedy tata wróci?
Objęłam ją mocno i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
– Nie wiem, kochanie… Ale zawsze będziemy razem.
Mijały tygodnie. Michał wyszedł ze szpitala i próbował wrócić do naszego życia. Przynosił kwiaty, gotował obiady, bawił się z Julką. Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać. Każdy jego gest wydawał mi się fałszywy.
W końcu podjęłam decyzję: rozwód. Michał błagał mnie o drugą szansę, teściowa groziła zerwaniem kontaktów z wnuczką, rodzice byli rozczarowani moją „upartością”.
Ale ja wiedziałam jedno: nie chcę żyć w kłamstwie. Nie chcę być tłem dla czyjegoś szczęścia.
Dziś mieszkam z Julką w małym mieszkaniu na Ochocie. Jest ciężko – brakuje pieniędzy, brakuje wsparcia. Ale pierwszy raz od lat czuję się wolna.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można jeszcze zaufać komuś po takim upadku? Czy da się odbudować życie na nowo? A może to właśnie teraz zaczynam być naprawdę sobą?