Kiedy miłość zamienia się w strach: Historia mojej ucieczki od Adama

– Nie poznaję cię, Adam! – krzyknęłam, czując jak łzy palą mnie pod powiekami. Stał przede mną, zaciśnięte pięści, oczy dzikie, jakby patrzył na obcą osobę. Jeszcze rok temu śmiałabym się, gdyby ktoś powiedział, że będę się go bała. Że będę musiała uciekać z własnego domu, zabierając dzieci w środku nocy.

Adam był moim wszystkim. Poznaliśmy się na studiach w Warszawie – on studiował architekturę, ja psychologię. Był czuły, opiekuńczy, zawsze gotów pomóc. Moje przyjaciółki powtarzały: „Masz niesamowite szczęście”. I rzeczywiście – przez dwanaście lat żyliśmy jak w bajce. Dwie córki, dom na przedmieściach, wspólne wakacje nad Bałtykiem. Adam był świetnym ojcem – uczył dziewczynki jeździć na rowerze, czytał im bajki na dobranoc.

Wszystko zmieniło się zeszłej jesieni. Adam zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Przez kilka tygodni leżał w szpitalu, potem długo dochodził do siebie w domu. Wydawało się, że wraca do zdrowia, ale coś było nie tak. Zaczął się wycofywać, przestał rozmawiać z nami przy kolacji. Często siedział godzinami w ciemnym salonie, patrząc w okno. Myślałam, że to depresja po chorobie – próbowałam go namówić na wizytę u psychiatry.

– Nie jestem wariatem! – wykrzyczał wtedy. – Po prostu potrzebuję spokoju!

Z czasem jego zachowanie stawało się coraz bardziej niepokojące. Zaczynał krzyczeć bez powodu, trzaskał drzwiami. Dziewczynki bały się do niego podejść. Pewnego wieczoru usłyszałam, jak starsza córka szepcze młodszej: „Tata już nas nie kocha”. Serce mi pękło.

Próbowałam wszystkiego – rozmów, czułości, wspólnych spacerów. Nic nie pomagało. Adam zamykał się w sobie coraz bardziej. Zaczął pić. Najpierw kieliszek do kolacji, potem butelka wina dziennie. Znikał na całe noce, wracał nad ranem pijany i agresywny.

Pewnej nocy obudziłam się, bo usłyszałam hałas w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam Adama rozbijającego talerze o ścianę.

– Wszystko przez ciebie! – wrzeszczał. – Zniszczyłaś mi życie!

Stałam sparaliżowana ze strachu. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o ucieczce.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojej siostry Magdy. Mieszkała z rodziną pod Warszawą.

– Przyjedź do nas – powiedziała bez wahania. – Nie możesz tam zostać.

Ale ja wciąż miałam nadzieję, że Adam wróci do siebie. Że to tylko chwilowy kryzys.

Kilka dni później doszło do tragedii. Adam wrócił pijany i rzucił się na mnie z pięściami. Dziewczynki schowały się pod łóżkiem i płakały. Udało mi się uciec do łazienki i zamknąć drzwi na klucz. Siedziałam tam z telefonem w ręku i dzwoniłam po policję.

To była ostatnia noc w naszym domu.

Rano spakowałam kilka rzeczy do walizki, zabrałam dziewczynki i pojechałyśmy do Magdy. Adam nawet nie próbował nas zatrzymać.

Od tamtej pory mieszkamy u siostry. Dziewczynki chodzą do nowej szkoły, ja szukam pracy w okolicy Warszawy. Każdego dnia budzę się z poczuciem winy i żalu. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć o Adama bardziej?

Czasem dzwonię do jego matki – mówi, że Adam jest jeszcze gorszy niż wcześniej. Nie chce się leczyć, nie odbiera telefonów od dzieci.

Wieczorami siedzę na tarasie z Magdą i rozmawiamy o życiu. Ona mówi:

– Nie możesz siebie obwiniać. On potrzebuje pomocy, której ty nie możesz mu dać.

Ale ja wciąż pamiętam tamte dobre czasy – nasze wspólne śniadania, spacery po lesie, śmiech dziewczynek.

Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się miłość, a zaczyna strach? Czy można uratować kogoś, kto sam nie chce być uratowany? I czy kiedyś przestanę tęsknić za tym człowiekiem, którym był Adam?

Może ktoś z was zna odpowiedź.