Łzy na tej samej poduszce: Matka i córka porzucone w tym samym tygodniu
– Mamo, on już nie wróci. – Lana patrzyła na mnie przez łzy, a jej głos był cichy, jakby bała się, że głośniejsze słowa rozbiją naszą ciszę na jeszcze drobniejsze kawałki. Siedziałyśmy na naszym starym, wysiedzianym kanapie w salonie, otulone kocem, który jeszcze rano pachniał kawą i spokojem. Teraz wszystko pachniało smutkiem.
Dwa dni wcześniej dostałam SMS od Marka. Po dwudziestu latach małżeństwa, po wspólnych świętach, po tysiącach wspólnych śniadań i wieczorów, napisał mi, że „potrzebuje przestrzeni”. Że „to nie jest już to samo”. Że „przeprasza, ale nie wróci dziś do domu”. Przez chwilę myślałam, że to żart. Potem, że może ktoś mu się włamał do telefonu. Ale kiedy nie wrócił na noc, a rano nie odebrał telefonu, zrozumiałam. Zostawił mnie. Zostawił nas.
Lana przyszła do domu tego samego dnia, z oczami czerwonymi od płaczu. Jej chłopak, Bartek, napisał jej, że „nie czuje już tego, co kiedyś”. Że „potrzebuje być sam”. Że „przeprasza”. Słowa tak podobne do tych, które przeczytałam kilka godzin wcześniej. Przez chwilę miałam ochotę się roześmiać – czy to jakaś epidemia? Czy mężczyźni umawiają się na porzucanie kobiet przez SMS w tym samym tygodniu?
Ale nie śmiałam się. Siedziałyśmy razem, każda ze swoim bólem, każda z poczuciem pustki. Lana wtuliła się we mnie jak wtedy, gdy miała pięć lat i bała się burzy. Teraz burza była w nas.
– Mamo, czy to ze mną jest coś nie tak? – zapytała nagle, a jej głos zadrżał. – Może jestem za bardzo, za bardzo… wszystkim?
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam jej powiedzieć, że jest cudowna, że jest najlepsza, że to nie jej wina. Ale czy sama w to wierzyłam? Czy po dwudziestu latach bycia żoną, matką, kobietą, która zawsze starała się być „wystarczająca”, nie czułam się teraz dokładnie tak samo – niewystarczająca?
– Lano, kochanie… – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – To nie my jesteśmy nie tak. To świat czasem jest nie tak. Ludzie są nie tak. Ale my… my damy radę.
Przytuliłyśmy się mocniej. Przez chwilę czułam jej serce bijące tuż przy moim. Dwa serca, dwa rozbite światy, jedna poduszka.
Wieczorem próbowałam zadzwonić do Marka. Chciałam usłyszeć jego głos, zapytać „dlaczego?”, usłyszeć coś więcej niż suche słowa z ekranu telefonu. Ale nie odebrał. Zostawił mnie z ciszą. Lana leżała w swoim pokoju, słuchała smutnych piosenek i płakała. Słyszałam jej cichy szloch przez ścianę. Chciałam do niej pójść, ale wiedziałam, że musi to przeżyć po swojemu.
Następnego dnia w pracy patrzyli na mnie dziwnie. Szefowa zapytała, czy wszystko w porządku. Skłamałam, że tak. Koleżanka z biurka obok próbowała mnie pocieszyć kawałkiem ciasta. Uśmiechnęłam się, ale smakowało jak popiół. W domu czekała na mnie Lana z kubkiem herbaty. Usiadłyśmy razem przy stole, milcząc. Nie trzeba było słów.
Wieczorem zadzwoniła moja mama. Zawsze była silna, twarda jak skała. Gdy powiedziałam jej, co się stało, usłyszałam tylko:
– Trzymaj się, Aniu. Dla Lany. Dla siebie. Życie czasem wali się na głowę, ale potem trzeba posprzątać i iść dalej.
Łatwo powiedzieć. Ale jak posprzątać serce?
Minęły kolejne dni. Marek nie wracał. Bartek nie pisał. W domu było cicho, za cicho. Lana zaczęła spędzać więcej czasu w swoim pokoju, ja – w kuchni. Gotowałam bez sensu, piekłam ciasta, których nikt nie jadł. Czułam się jak duch we własnym domu.
Pewnego wieczoru Lana przyszła do mnie z książką w ręku.
– Mamo, pamiętasz, jak czytałaś mi „Małego Księcia”? – zapytała cicho.
Pokiwałam głową. Pamiętałam te wieczory, gdy siedziałyśmy razem pod kocem i czytałam jej o lisie, o przyjaźni, o odpowiedzialności za drugiego człowieka.
– Tam jest taki fragment… „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Myślisz, że to prawda?
Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach to samo pytanie, które od kilku dni zadawałam sobie w myślach. Czy jeszcze potrafię widzieć sercem? Czy jeszcze potrafię kochać, ufać, wierzyć?
– Chyba musimy się tego nauczyć od nowa – odpowiedziałam cicho.
Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy żyć normalnie. Chodziłyśmy razem na spacery po Łazienkach, piłyśmy kawę w naszej ulubionej kawiarni na rogu. Czasem śmiałyśmy się z głupich rzeczy, czasem płakałyśmy bez powodu. Powoli zaczynałyśmy odnajdywać siebie na nowo – ja jako kobietę, nie tylko żonę; Lana jako młodą kobietę, nie tylko czyjąś dziewczynę.
Pewnego dnia Lana wróciła ze szkoły z uśmiechem.
– Mamo, dostałam piątkę z polskiego! – zawołała radośnie.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze.
Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie. Tym razem nie płakałyśmy. Patrzyłyśmy przez okno na zachód słońca nad Warszawą i milczałyśmy. W tej ciszy było coś nowego – spokój.
Czasem myślę o Marku. O tym, co poszło nie tak. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam być lepsza? Ale potem patrzę na Lanę i wiem, że muszę iść dalej. Dla niej. Dla siebie.
Czy można nauczyć się ufać na nowo? Czy można jeszcze wierzyć w miłość po takim bólu? Może odpowiedź przyjdzie z czasem. Może najważniejsze jest to, że mamy siebie – dwie kobiety, dwa serca, jedna poduszka i nadzieja na lepsze jutro.