Oddałam wszystko rodzinie, a zostałam sama. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?

— Nie rozumiem, dlaczego to robisz, Piotrze! — krzyknęłam, czując, jak głos mi drży. Stałam w kuchni, wciąż w fartuchu, z rękami mokrymi od zmywania naczyń. On nawet nie spojrzał mi w oczy. Pakował swoje rzeczy do torby, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

— Muszę. Po prostu muszę — odpowiedział cicho, unikając mojego wzroku.

Wtedy świat się zatrzymał. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Wszystko, co budowałam przez dwadzieścia lat, rozsypywało się na moich oczach. Zawsze byłam tą silną, tą, która ogarniała dom, dzieci, pracę i jeszcze jego humory. Zawsze tłumaczyłam sobie, że tak trzeba, że przecież rodzina jest najważniejsza.

Mam na imię Anna. Jestem matką dwójki dzieci: Julki i Kacpra. Przez lata byłam „matką Polką” — gotowałam, prałam, sprzątałam, pomagałam w lekcjach, chodziłam na wywiadówki. Piotr był moim światem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. On — ambitny informatyk, ja — studentka polonistyki z głową pełną marzeń o pisaniu książek. Szybko się zakochaliśmy. Ślub był skromny, ale szczęśliwy. Potem pojawiły się dzieci i… moje życie zaczęło się kręcić wokół nich.

Przez lata nie miałam czasu na siebie. Moje marzenia o pisaniu schowałam głęboko do szuflady. Piotr robił karierę — awans za awansem, coraz więcej wyjazdów służbowych, coraz mniej go w domu. Tłumaczyłam to sobie: „Pracuje dla nas”. Kiedy wracał zmęczony, robiłam mu herbatę i słuchałam narzekań na szefa. Nigdy nie pytał, jak minął mój dzień.

Dzieci rosły, a ja coraz bardziej czułam się przezroczysta. Czasem próbowałam rozmawiać z Piotrem:

— Może pójdziemy do kina? Albo na spacer?

— Jestem zmęczony, Aniu. Może innym razem — odpowiadał beznamiętnie.

Z czasem przestałam pytać.

Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Piotr wrócił późno i od razu zamknął się w sypialni z telefonem. Zawsze był skryty, ale tego dnia coś było inaczej. Zobaczyłam powiadomienie na jego ekranie: „Tęsknię za Tobą”. Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka. Ale potem przyszła prawda — brutalna i bolesna.

— Piotrze… kto to jest? — zapytałam drżącym głosem.

— To nie twoja sprawa — odpowiedział zimno.

Wtedy zrozumiałam wszystko. Przez miesiące żył podwójnym życiem. Miał romans z koleżanką z pracy — młodszą ode mnie o dziesięć lat. Kiedy próbowałam rozmawiać, on zamykał się w sobie albo wychodził z domu.

Najgorsze było to, że dzieci wiedziały wcześniej niż ja. Julka zaczęła się zamykać w pokoju, Kacper przestał się do mnie odzywać. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego dnia Piotr oznajmił:

— Odchodzę. Kocham ją.

Nie płakałam wtedy. Byłam jak sparaliżowana. Dopiero gdy zamknęły się za nim drzwi, osunęłam się na podłogę i wyłam jak dziecko.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Dzieci były na mnie złe — za to, że nie zauważyłam wcześniej, za to, że nie potrafiłam zatrzymać ojca. Moja mama powtarzała:

— Widzisz? Gdybyś bardziej o siebie dbała…

A ja czułam tylko pustkę i żal do siebie samej. Za to, że pozwoliłam się zepchnąć na margines własnego życia.

W pracy też nie było łatwo. Koleżanki szeptały za plecami:

— Słyszałaś? Jej mąż ją zostawił dla młodszej…

Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy wcześniej.

Któregoś wieczoru Julka przyszła do mnie do kuchni:

— Mamo… czemu nie walczyłaś o tatę?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że czasem nie da się już nic zrobić?

Zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam na papier cały ból i żal. To była moja jedyna ucieczka przed rzeczywistością.

Po kilku miesiącach Piotr przestał płacić alimenty na czas. Musiałam dorabiać korepetycjami po godzinach. Były dni, kiedy nie miałam siły wstać z łóżka.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem na rynku w Nowej Hucie. Był z nią — uśmiechnięci, trzymali się za ręce jak nastolatki. Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu.

Wieczorem długo patrzyłam w lustro. Zobaczyłam zmęczoną kobietę z siwymi pasmami we włosach i smutkiem w oczach.

Ale wtedy Julka przyszła do mnie i przytuliła się bez słowa.

— Kocham cię, mamo — wyszeptała.

I wtedy zrozumiałam: muszę żyć dalej. Dla siebie i dla nich.

Dziś minął rok od tamtego dnia. Nadal boli, ale już inaczej. Zaczynam powoli odnajdywać siebie — tę Annę sprzed lat, która miała marzenia i odwagę je realizować.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę byłam aż tak ślepa? Czy można kochać za bardzo? A może po prostu nie wolno zapominać o sobie?

Co wy o tym myślicie? Czy można odbudować siebie po takim upokorzeniu?