Znalazłam list od męża. Kilka zdań, które zmieniły wszystko – czy można wybaczyć zdradę?

Wróciłam do domu, trzaskając drzwiami mocniej niż zwykle. Był piątek, godzina osiemnasta, a ja czułam się jak cień samej siebie po kolejnym ciężkim tygodniu w pracy. W kuchni unosił się zapach świeżo parzonej kawy, choć nie było nikogo. Na stole leżała filiżanka i kartka – kilka zdań, które zmieniły wszystko.

Pismo rozpoznałam od razu. To była ręka mojego męża, Pawła. Drżącymi dłońmi podniosłam kartkę. „Kasiu, przepraszam. Nie potrafię już dłużej udawać. Muszę odejść. Wiem, że cię ranię, ale nie widzę innego wyjścia. Zasługujesz na szczęście. Paweł.” Każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się obudzę, że to tylko zły sen.

– Paweł! – krzyknęłam w pusty dom, jakby miał zaraz wyjść z łazienki i powiedzieć, że to głupi żart. Ale odpowiedziała mi tylko cisza.

Usiadłam na krześle, wpatrując się w kartkę. Przez głowę przelatywały mi obrazy z ostatnich miesięcy: jego nieobecność, wieczne zmęczenie, unikanie rozmów. „To przez pracę” – tłumaczyłam sobie. „Każdy ma gorszy czas” – powtarzała mama przez telefon. Ale przecież czułam, że coś jest nie tak.

Telefon zadzwonił. To była Anka, moja siostra.
– Kasia? Wszystko w porządku?
– Nie wiem – wyszeptałam i rozpłakałam się.

Anka przyjechała po pół godzinie. Siedziałyśmy razem w kuchni, a ja czytałam jej list Pawła na głos.
– On cię zostawił? Tak po prostu?
– Nie wiem… Może coś się stało? Może…
– Kasia, on cię zostawił! – Anka była wściekła. – Musisz zadzwonić na policję!

Ale ja wiedziałam, że Paweł żyje. Czułam to. Zostawił mi przecież klucze na stole, zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. W szafie brakowało jego ulubionej kurtki i torby podróżnej.

Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. Chodziłam do pracy, wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na jego zdjęcie na komodzie. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do jego matki.
– Dzień dobry, pani Zofio… Czy Paweł do pani dzwonił?
– Kasiu… – jej głos był cichy i zmęczony – Paweł był u mnie wczoraj. Powiedział, że musi wszystko przemyśleć.

Złość mieszała się we mnie z rozpaczą. Dlaczego nie potrafił mi powiedzieć tego w twarz? Dlaczego zostawił mnie z kilkoma zdaniami na kartce?

Wieczorem przyszła do mnie mama.
– Kasiu, musisz być silna. Może on wróci?
– Mamo, nie chcę już czekać…

Tydzień później dostałam wiadomość na Messengerze od nieznanej kobiety: „Kasia, musimy porozmawiać. To ważne.” Zignorowałam ją najpierw, ale ciekawość zwyciężyła.

Spotkałyśmy się w kawiarni przy rynku. Kobieta miała na imię Marta. Była młodsza ode mnie o kilka lat, wyglądała na zdenerwowaną.
– Przepraszam, że tak… Ale musisz wiedzieć prawdę – zaczęła drżącym głosem. – Paweł… On jest ze mną od roku.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Co ty mówisz?
– On nie wiedział, jak ci to powiedzieć… Chciał odejść już dawno temu.

Wyszłam z kawiarni bez słowa. Czułam się upokorzona i oszukana. Wszystko nagle nabrało sensu: jego tajemnicze wyjazdy służbowe, późne powroty do domu, chłód w łóżku.

Przez kolejne dni nie wychodziłam z domu. Leżałam pod kocem i patrzyłam w sufit. Mama przynosiła mi jedzenie, Anka próbowała wyciągnąć mnie na spacer.
– Kasia, musisz żyć dalej! – powtarzała.
Ale jak żyć dalej, kiedy wszystko straciło sens?

Po dwóch tygodniach Paweł zadzwonił.
– Kasiu… Przepraszam.
– Po co dzwonisz? – mój głos był zimny jak lód.
– Chciałem ci powiedzieć… Że nie chciałem cię ranić.
– To trzeba było nie zdradzać!

Rozłączyłam się i pierwszy raz od dawna poczułam ulgę. Zaczęłam powoli wracać do życia: poszłam do fryzjera, spotkałam się z koleżankami z pracy. Ale rana wciąż bolała.

Któregoś dnia znalazłam w szufladzie stary pamiętnik z czasów liceum. Pisałam wtedy o marzeniach: o szczęśliwej rodzinie, dzieciach, wspólnych wakacjach nad morzem. Czy to wszystko było tylko iluzją?

Minęły trzy miesiące. Paweł przyszedł pod mój blok z bukietem kwiatów.
– Kasiu… Mogę wejść?
Popatrzyłam na niego przez chwilę.
– Po co przyszedłeś?
– Chciałem cię przeprosić… I poprosić o drugą szansę.
Zaśmiałam się gorzko.
– Druga szansa? Po tym wszystkim?

Nie wpuściłam go do mieszkania. Zamknęłam drzwi i poczułam się wolna pierwszy raz od lat.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu móc zacząć żyć naprawdę. Czy można wybaczyć zdradę? Czy warto walczyć o kogoś, kto już dawno przestał walczyć o nas?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można odbudować zaufanie po czymś takim?