Zniknął bez słowa. Czy można odbudować życie po zdradzie?
W niedzielny poranek obudziła mnie cisza. Nie ta zwykła, weekendowa, kiedy Andrzej jeszcze śpi, a ja parzę kawę w kuchni. To była cisza gęsta, nienaturalna, jakby ktoś wyciągnął z mieszkania jego oddech. Z początku pomyślałam, że wyszedł po bułki, jak często robił. Ale na krześle nie było jego kurtki, a z łazienki nie dobiegał szum wody. Wstałam, przetarłam oczy i zajrzałam do szafy – jego ubrania zniknęły. Telefon był wyłączony. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
Przez chwilę stałam w miejscu, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie. Może coś się stało? Może musiał pilnie wyjechać do chorej matki? Ale przecież zawsze by mnie uprzedził. Zaczęłam dzwonić do jego siostry, do kolegów z pracy – nikt nic nie wiedział. W końcu zadzwoniłam do jego matki.
– Dzień dobry, pani Heleno. Czy Andrzej do pani dzwonił? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie, kochanie. Wszystko w porządku? – odpowiedziała zaniepokojona.
– Nie ma go od rana. Zostawił wyłączony telefon i… – urwałam, bo głos mi się załamał.
– Może poszedł pobiegać? – próbowała mnie uspokoić.
Ale ja już wiedziałam, że to nie to. Przez cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak cień. Otwierałam szafki, szukałam jakiegoś listu, wiadomości – czegokolwiek. Nic. Nawet szczoteczka do zębów zniknęła.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Aniu, co się dzieje? Słyszałam od Heleny, że Andrzej zniknął?
– Nie wiem, mamo. Po prostu… go nie ma.
– Może to jakaś głupia pomyłka? Może wróci?
Ale w jej głosie słyszałam niepokój. I wtedy poczułam pierwszy raz prawdziwy strach – nie o niego, ale o siebie. Co jeśli już nigdy nie wróci? Co jeśli zostanę sama?
Następne dni były jak koszmar na jawie. Chodziłam do pracy jak automat. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, ale nikt nie pytał wprost. W końcu zadzwoniła do mnie Magda, moja przyjaciółka od liceum.
– Anka, musimy pogadać – powiedziała stanowczo.
Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni na Mokotowie. Magda patrzyła na mnie uważnie.
– Słuchaj… Widziałam Andrzeja w piątek wieczorem. Był z jakąś kobietą. Trzymali się za ręce.
Poczułam, jak świat mi się wali pod nogami.
– Jesteś pewna?
– Tak. Przepraszam, że ci nie powiedziałam od razu… Myślałam, że może to nic takiego.
Wróciłam do domu i długo siedziałam na podłodze w łazience. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie momenty, kiedy coś mogło być nie tak. Przypomniały mi się te wieczory, kiedy wracał późno z pracy, te dziwne wiadomości na Messengerze od „koleżanki” z uczelni, których nigdy mi nie pokazywał.
Zadzwoniłam do niego jeszcze raz. Oczywiście – telefon wyłączony.
Minął tydzień. Dwa tygodnie. W końcu dostałam maila:
„Aniu,
Przepraszam, że odszedłem w taki sposób. Nie potrafiłem inaczej. Od dawna czułem się nieszczęśliwy i nie chciałem cię ranić kłamstwami. Poznałem kogoś innego i postanowiłem zacząć nowe życie. Proszę cię tylko o jedno – nie szukaj mnie i nie próbuj kontaktować się z moją rodziną.
Andrzej”
Czytałam ten list dziesięć razy. Każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. „Nie potrafiłem inaczej” – czy naprawdę nie można było po prostu porozmawiać? „Poznałem kogoś innego” – kim ona jest? Czy była lepsza ode mnie? Ładniejsza? Mądrzejsza?
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Moja mama przyjechała do mnie na kilka dni.
– Aniu, musisz się pozbierać – mówiła cicho, głaszcząc mnie po włosach jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką.
– Mamo, ja nie wiem jak…
– Dasz radę. Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale ja czułam się słaba jak nigdy dotąd.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.
– Aniu… Przepraszam za Andrzeja. Nie wiem, co mu odbiło… Jeśli będziesz czegoś potrzebować, dzwoń do mnie zawsze.
To było dziwne uczucie – ona była dla mnie bliższa niż własny mąż przez ostatnie miesiące.
W pracy zaczęły się plotki. Ktoś widział Andrzeja z nową kobietą w centrum handlowym. Ktoś inny mówił, że wyjechał do Krakowa za nią. Każda taka informacja bolała jak otwarta rana.
Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam na puste miejsce obok siebie. Próbowałam czytać książki albo oglądać seriale, ale wszystko wydawało się bez sensu.
Któregoś dnia zadzwoniła Magda:
– Anka, musisz wyjść z domu! Idziemy na spacer nad Wisłę!
Nie chciało mi się ruszać, ale poszłam dla niej. Siedziałyśmy na ławce i patrzyłyśmy na ludzi spacerujących z psami.
– Wiesz co? – powiedziała nagle Magda – On nie był ciebie wart. Ty zawsze dawałaś z siebie wszystko, a on tylko brał.
Popatrzyłam na nią i pierwszy raz od dawna się uśmiechnęłam.
Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się ze znajomymi z pracy na piwo po godzinach. Zaczęłam nawet flirtować z nowym kolegą z działu IT – Michałem.
Ale rany goiły się powoli. Każda para trzymająca się za ręce przypominała mi o tym, co straciłam. Każdy dźwięk klucza w zamku sprawiał, że serce mi przyspieszało – przez sekundę miałam nadzieję, że to Andrzej wraca i wszystko okaże się tylko złym snem.
Minęły trzy miesiące od jego odejścia. Pewnego dnia znalazłam w skrzynce pocztowej list bez nadawcy:
„Aniu,
Wiem, że cię skrzywdziłem i nigdy sobie tego nie wybaczę. Chciałem ci tylko powiedzieć, że byłaś najlepszą rzeczą w moim życiu i żałuję wszystkiego, co zrobiłem.
Andrzej”
Nie odpowiedziałam mu już nigdy więcej.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu móc zacząć żyć na nowo. Ale czy można jeszcze zaufać komuś po takim ciosie? Czy serce naprawdę potrafi się zagoić?