Dziesięć lat później: Kiedy Juliusz wrócił znikąd, mój świat znów się zatrząsł
— Mamo, ktoś stoi pod drzwiami — głos Antka rozbrzmiał w kuchni jak alarm. Zamarłam z nożem w dłoni, krojąc marchewkę do zupy. Spojrzałam na zegar: 18:47. Kto przychodzi o tej porze? Wysunęłam się zza blatu i zerknęłam przez wizjer. Stał tam. Juliusz. Mój mąż, który zniknął dziesięć lat temu, zostawiając mnie samą z dwójką dzieci i pustką, której nie potrafiłam wypełnić przez całą dekadę.
Otworzyłam drzwi powoli, jakby za nimi czaiło się widmo przeszłości. On był starszy, siwiejący na skroniach, z głębokimi cieniami pod oczami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Cześć, Marysiu — powiedział cicho. — Wiem, że nie mam prawa tu być…
— Dlaczego wróciłeś? — przerwałam mu ostro. — Po dziesięciu latach? Myślałeś, że wszystko będzie jak dawniej?
Za mną pojawiła się Zosia, już nastolatka. Jej oczy były szeroko otwarte ze zdumienia i strachu. Antek stał za nią, ściskając pluszowego misia. Juliusz spojrzał na dzieci i coś w nim pękło.
— Przepraszam… — wyszeptał. — Musiałem odejść. Nie mogłem inaczej.
Zamknęłam oczy na sekundę. Przez lata wyobrażałam sobie ten moment setki razy. Czasem chciałam go uderzyć, czasem rzucić mu się w ramiona. Teraz czułam tylko chłód.
— Wejdź — powiedziałam w końcu, choć serce mi waliło.
Usiedliśmy w salonie. Dzieci patrzyły na niego jak na obcego. Juliusz próbował coś mówić, ale głos mu się łamał.
— Gdzie byłeś? — spytała Zosia lodowato.
— Daleko… Za granicą. Musiałem uciec przed długami, przed ludźmi, którym byłem winien pieniądze. Myślałem, że tak będzie lepiej dla was…
— Lepiej? — wybuchłam. — Zostawiłeś nas bez słowa! Przez lata tłumaczyłam dzieciom, że może wrócisz, że może żyjesz…
Juliusz spuścił głowę.
— Każdego dnia żałowałem. Ale nie miałem odwagi wrócić wcześniej.
W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i oddechy dzieci.
Przez kolejne dni Juliusz próbował odzyskać nasze zaufanie. Pomagał w domu, gotował obiady, rozmawiał z Antkiem o piłce nożnej, próbował naprawić rower Zosi. Ale między nami wisiało pytanie: czy można odbudować coś, co zostało tak brutalnie przerwane?
Moja mama przyjechała po tygodniu.
— Marysiu, nie możesz mu wybaczyć tak po prostu! — syknęła w kuchni. — On cię zostawił! Dzieci cierpiały!
— Wiem, mamo — odpowiedziałam cicho. — Ale widzę, że on też cierpi.
Wieczorami leżałam w łóżku i słyszałam cichy płacz Zosi za ścianą. Antek zaczął moczyć się w nocy. Ja sama nie spałam prawie wcale.
Pewnego dnia znalazłam Juliusza na ławce przed blokiem. Siedział ze spuszczoną głową.
— Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć — powiedziałam szczerze. — Ale nie chcę już żyć w gniewie. Dla dzieci musimy spróbować być rodziną… choćby na nowo.
Juliusz spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
— Dziękuję ci za tę szansę…
Ale życie nie wraca do normy tak łatwo. Sąsiedzi zaczęli plotkować: „To ten, co uciekł”, „Jak ona może mu pozwolić wrócić?”. W sklepie ekspedientka patrzyła na mnie z politowaniem. W pracy szefowa zapytała: „Marysiu, wszystko w porządku?”.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo czy można być w porządku po czymś takim?
Dzieci powoli zaczęły akceptować obecność ojca, ale Zosia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie.
— Mamo… boję się, że on znów odejdzie.
Przytuliłam ją mocno.
— Ja też się boję, kochanie… Ale jesteśmy razem i to jest najważniejsze.
Minęły miesiące. Juliusz znalazł pracę jako kierowca autobusu miejskiego. Zaczął spłacać stare długi. Czasem widziałam w jego oczach cień dawnych lęków i winy. Ja sama nauczyłam się żyć z niepewnością — każdego dnia wybierałam nadzieję zamiast żalu.
Ale czy można naprawdę wybaczyć zdradę tak wielką? Czy miłość może przetrwać wszystko?
Czasem patrzę na Juliusza i pytam siebie: czy to jeszcze mój mąż, czy już tylko cień człowieka, którego kiedyś kochałam? Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć taką zdradę? Jak odbudować rodzinę po latach milczenia?