Oddałam dom siostrze, którą kochałam jak własną. Dziś nie wiem, czy to był błąd…
– Nie rozumiesz, Marto! To nie jest tylko dom! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w salonie, gdzie jeszcze niedawno śmiałyśmy się z głupot w telewizji. Teraz między nami wisiała cisza cięższa niż cokolwiek, co kiedykolwiek nas dzieliło.
Marta była moją przyrodnią siostrą, ale dla mnie zawsze była po prostu siostrą. Mama wyszła za mąż po raz drugi, kiedy miałam osiem lat. Marta pojawiła się w naszym życiu z walizką pełną książek i oczami, które patrzyły na świat z nieufnością. Szybko stałyśmy się nierozłączne. To ja broniłam jej w szkole przed kolegami, to ja trzymałam ją za rękę, gdy tata krzyczał na mamę. Byłyśmy drużyną.
Kiedy mój mąż, Piotr, zginął w wypadku samochodowym pięć lat temu, Marta była pierwszą osobą, która do mnie przyjechała. Siedziała ze mną przez całe noce, gotowała mi rosół i powtarzała: „Przetrwamy to razem”. Przetrwałyśmy. Albo tak mi się wtedy wydawało.
Marta miała swoje życie – męża, dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie w bloku na Pradze. Ja zostałam sama w dużym domu po Piotrze. Dzieci nie mieliśmy. Czasem czułam się jak duch błąkający się po pustych pokojach.
Wszystko zaczęło się psuć, kiedy Marta odkryła, że jej mąż ją zdradza. Przyszła do mnie zapłakana, z dziećmi pod pachą i walizką – jak wtedy, gdy była mała. „Nie mam dokąd pójść” – wyszeptała. Otworzyłam drzwi bez wahania.
Przez kilka miesięcy żyłyśmy razem. Dzieci biegały po ogrodzie, Marta powoli wracała do siebie. Ja znów poczułam się potrzebna. Zaczęłyśmy rozmawiać o przyszłości – o tym, jak ciężko będzie jej samej utrzymać dzieci i spłacić kredyt. Wtedy podjęłam decyzję.
– Przepiszę dom na ciebie – powiedziałam pewnego wieczoru. – Nie chcę, żebyś musiała się martwić o dach nad głową.
Marta patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Ale… to twój dom! Twój i Piotra!
– Piotra już nie ma – odpowiedziałam cicho. – A ja… ja chcę, żebyś ty i dzieci były bezpieczne.
Podpisanie aktu notarialnego było formalnością. Czułam ulgę i dumę – zrobiłam coś dobrego dla rodziny. Przez chwilę wydawało się, że wszystko wraca na swoje miejsce.
Ale życie nie jest bajką.
Z czasem zaczęły pojawiać się drobne spięcia. Marta coraz częściej przypominała mi, że „to już jej dom”. Zmieniała meble bez pytania, wyrzuciła stare zdjęcia Piotra z salonu. Kiedy zwróciłam jej uwagę, wybuchła:
– Przecież sama chciałaś! To teraz mój dom i moje zasady!
Czułam się jak intruz we własnym życiu. Dzieci Marty zaczęły mówić do mnie „ciociu”, a nie „ciociu Aniu”, jak dawniej. Zaczęłam zamykać się w swoim pokoju coraz częściej.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam obcych ludzi w ogrodzie.
– To są znajomi Marty – powiedziała sąsiadka. – Podobno będą tu mieszkać przez jakiś czas.
Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Weszłam do domu i zobaczyłam Martę pakującą moje rzeczy do kartonów.
– Musisz się wyprowadzić – powiedziała bez emocji. – Potrzebuję przestrzeni dla siebie i dzieci.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
– Marta… przecież to ja ci oddałam ten dom! Jak możesz mnie wyrzucać?
– To już nie twój dom – odpowiedziała chłodno.
Spakowałam się tej samej nocy. Zamieszkałam u koleżanki z pracy. Przez kilka tygodni nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam słowa Marty: „To już nie twój dom”.
Mama próbowała mediować:
– Aniu, ona jest w trudnej sytuacji…
– A ja? Czy ktoś pomyślał o mnie?
Dziś minął rok od tamtego dnia. Marta nie odezwała się ani razu. Dzieci widuję tylko przypadkiem na ulicy. Dom został sprzedany – dowiedziałam się od sąsiadki. Podobno Marta kupiła mieszkanie pod Warszawą.
Czasem pytam siebie: czy zrobiłabym to jeszcze raz? Czy warto było poświęcić wszystko dla kogoś, kto zapomniał o wdzięczności? Czy rodzina naprawdę znaczy więcej niż własne szczęście?
Może wy mi powiecie… Czy wy też kiedyś poświęciliście wszystko dla bliskich i zostaliście sami? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza?